Kolejnego dnia ruszyliśmy „na podbój” Bośni i Hercegowiny. Tunelem pod masywem Biokovo, a następnie autostradą sprawnie dojeżdżamy do przejścia granicznego Nova Sela i po raz drugi podczas tego wyjazdu wjeżdżamy do Bośni. Nasz pierwszy cel to Wodospady Kravica. Szybko dojeżdżamy na miejsce, jest jeszcze w miarę wcześnie, więc jest niewielu turystów. Wodospady robią duże wrażanie – nie jest tak komercyjnie jak nad jeziorami Plitvickimi, a równie pięknie, jeśli nie bardziej. Zainteresowani mogą skorzystać z „przejażdżki” łódką i podpłynąć pod sam wodospad – my się an to nie decydujemy. Zanurzamy nogi w lodowatej (!) wodzie i jedziemy dalej…
Ale zanim znajdziemy się w kolejnym punkcie wycieczki warto wspomnieć jeszcze jedno miejsce przy wodospadach. Przy zejściu z parkingu do wodospadu postawiona była niewielka budka w której młody chłopak sprzedawał nalewki i miody. Prowadził agresywny marketing (musisz spróbować nalewki! To nic, że przyjechałeś samochodem! Znam tu wszystkich policjantów – powołacie się na mnie!). Trzeba mu oddać, że produkty miał zacne – decydujemy się na nalewkę z granatów oraz dwa miody: mandarynkowy i z owoców granatu. Co ciekawe – chłopaczek przyjmował zapłatę w złotówkach (!!) i nawet resztę wydawał w polskiej walucie (!!!) – niezwykle przedsiębiorczy naród.
Kolejnym naszym punktem była wioska Počitelj leżąca nad Neretwą. Miejsce zachwycające. Może sprawdźmy co na jego temat mówi Wikipedia?
Počitelj (serb. Почитељ) – miejscowość w południowo-zachodniej Bośni i Hercegowinie, w dolnym biegu rzeki Neretwy, około 30 kilometrów na południe od Mostaru. Znajduje się tu jeden z najlepiej zachowanych zespołów urbanistycznych z okresu dominacji tureckiej na terytorium Bośni i Hercegowiny. Nad miastem górują pozostałości średniowiecznej tureckiej twierdzy wzniesionej na gruzach starożytnego rzymskiego zamku.
Pierwsza osada powstała w okresie rzymskim. W późniejszym okresie swoją kryjówkę mieli tutaj piraci. W XV wieku cały ten teren znalazł się pod władzą króla Węgier Macieja Korwina, który przy pomocy Dubrownika odbudował dawne rzymskie fortyfikacje, tym razem przeciw Turkom. Już po kilkudziesięciu latach (w 1471) Turcy zdobyli te tereny i do XVIII wieku Počitelj z krótką przerwą znalazł się w granicach Wysokiej Porty. W tym czasie powiększono fortyfikacje (powstała m.in. wysoka wieża, tzw. Kula Gavran-kapetanovića).
Miejscowość została poważnie zniszczona w czasie wojny w Bośni, a wielu mieszkańców wymordowano. Najbardziej ucierpiał meczet Hadži-Alija – najpierw uszkodził go serbski ostrzał artyleryjski, następnie został wysadzony przez wojsko chorwackie. Zawaliła się kopuła oraz minaret. Inne obiekty także ucierpiały. Większość z nich w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku została zrekonstruowana.
Przez ponad godzinę spacerujemy po wąskich ulico-schodach wioski, wspinamy się na ruiny twierdzy, podziwiamy stare kamienne domy. Jest pięknie, choć robi się naprawdę upalnie. Na koniec zaglądamy do meczetu. To mój pierwszy raz w muzułmańskiej świątyni, więc czuje się nieco egzotycznie. Ale po chwili robi się jeszcze bardziej orientalnie – jak na komendę do świątyni wchodzi tłum mężczyzn, każdy zajmuje miejsce na rozłożonych dywanach i rozpoczyna się modlitwa. Podczas jej trwania cichaczem wycofujemy się z meczetu.
Kolejnym punktem programu jest klasztor Derwiszów zlokalizowany u podnóża imponującej skalnej ściany z której wypływa rzeka Buna w miejscowości Blagaj. Tutaj jest znacznie więcej turystów. Ściągamy buty, Ania zakłada na głowę wypożyczoną chustę, a ja wdziewam długie spodnie i dość szybko zwiedzamy wnętrze klasztoru. Robimy się głodni, więc zjadamy szybki posiłek w pobliskiej knajpce. Jedzenie dość przeciętne, ale klimat tworzy woda (rzeka) płynąca tuż obok miejsca na którym siedzimy.
Wracamy do auta i jedziemy do Mostaru. Znajomi polecili nam, aby zaparkować na parkingu przy kościele Franciszkanów. Faktycznie znajdujemy parking, wygląda na to, że bezpłatny. Ledwo wysiadamy z auta, a podchodzi do nas dwóch chłopaków: starszy mówi, że jego młodszy brat ma taką niefajną zabawę, że lubi rzucać kamieniami w stojące tu samochody, a jego pilnowanie to wielki wysiłek, który powinien być odpowiednio wynagrodzony – jako, ze nie chce nam się szukać innego parkingu dostają od nas kilka chorwackich kun (wystarczyło – auto nie zostało tknięte). Idziemy w kierunku słynnego mostu – po drodze mijamy klimatyczne knajpki i dużo, bardzo dużo straganów i sklepików z pamiątkami. Turystów sporo. Najwięcej oczywiście przy samym moście, symbolu miasta. Po moście spacerowali (na zewnątrz barierek, a jakże!) młodzieńcy, którzy po uzbieraniu odpowiedniej kwoty o turystów skakali z mostu do rzeki. Ten kultowy zwyczaj opisanych jest chyba w każdym przewodniku po mieście – niestety zrobił się z tego bardziej show (markowanie skoków, udawane fochy), które ma na celu wyciągniecie jak największej sumy pieniędzy od przyjezdnych. A może turyści są zbyt skąpi? Tak czy inaczej w końcu doczekaliśmy się skoku – robi wrażanie, za żadne skarby nie porwałbym się na podobne szaleństwo. Następnie odwiedzamy meczet Koškin-Mehmed Paša, o co prawda (moim zdaniem!) nie tak klimatyczny jak ten w Počitelju, ale oferujący możliwość wejścia na minaret – wrażanie bezcenne: po pierwsze dlatego, ze minaret jest bardzo wąski i bardzo wysoki (nie dla osób z lękiem przestrzeni!), po drugie dlatego, że widać z niego pięknie Stary Most oraz panoramę całego miasta i okolicznych wzgórz. Widoczne wieże kościołów, minarety z których płyną śpiewy muezinów (niestety chyba odtwarzane „z taśmy”) oraz zabudowa miasta, wśród której cały czas można znaleźć ślady wojny bałkańskiej powodują, że miejsce to jest niepowtarzalne. Czuć, ze jesteśmy na styku kilku światów, kultur, religii. Wrażenie, ze spokój jest tylko pozorny jest wręcz namacalne…
A może to po prostu zbyt dużo egzotyki jak na jeden dzień?
To był nasz ostatni punkt programu – wracamy nad wybrzeże Adriatyku bocznymi drogami, do „naszego” pensjonatu dojeżdżamy już długo po zachodzie słońca.