W Dzień Dziecka opuszczamy Słowenię. Kierujemy na południe, w kierunku Chorwacji. Podróż przebiega sprawnie, korzystamy głównie z autostrad. Po opuszczeniu górskich okolic pojawia się słońce. Wraz z przemieszczaniem sie na południe rośnie temperatura, a i słońca jest coraz więcej.
Naszym celem są Jeziora Plitvickie (Nacionalni park Plitvička jezera) – tu po raz pierwszy od kilku dni spotykamy tłum turystów, w tym wielu naszych rodaków. Ciekawe jak tu wygląda w szczycie sezonu? Nie, lepiej nawet nie próbować sobie tego wyobrazić.
Parkujemy, kupujemy bilety i wchodzimy na teren rezerwatu. Obszar jest bardzo duży – wytyczono kilka tras spacerowych, dodatkowo w cenie biletu można skorzystać z „podwózki” autobusem (a w zasadzie ciężarówkami przystosowanymi do przewozu osób) lub rejsu łódką po największym z jezior. Decydujemy się na jedną z dłuższych tras i przez następne kilka godzin spacerujemy od jeziora do jeziora, podziwiając jak to możliwe, ze „z każdej dziury leje się woda” ;). Miejsce z pewnością warte odwiedzenia, choć ze względu na dużą liczbę turystów zwiedzanie może być meczące.
Po zaliczeniu jezior ruszamy w kierunku noclegu. Po drodze zatrzymujemy się z przydrożnym barze na ćevapi – porcje są ogromne, nie wiem czy tyle mięsa zjadamy przez tydzień. Ale jest smacznie :)
Nocleg wybraliśmy w „Rooms Maria” ( Vranovača 44/3, 53230 Korenica) – bardzo sympatyczny, niewielki, rodzinny pensjonat (a w zasadzie pokoje gościnne). Miejsce godne polecenia przy przejeździe przez te strony.
Wieczorem decydujemy się wyskoczyć do Bośni (dla nas to terra incognita, więc kusi). Jako, że do miejscowości Bihać mamy niespełna 30km nie zastanawiamy się długo. Miasteczko okazało się typowym przygranicznym ośrodkiem handlu (i przemytu? ;)). Szczególnie do myślenia dało nam pytanie zadane przez celnika przy powrocie do Chorwacji: „czy przewozicie alkohol, broń lub narkotyki?”. Widocznie w tym rejonie jest „coś na rzeczy”.