Rano ruszamy z Hódmezővásárhely i kierujemy się w kierunku Aradu. Po drodze wykonujemy kilka zdjęć w mijanych miejscowościach i przed południem meldujemy się na granicy węgiersko-rumuńskiej. Wzbudzamy zainteresowanie rumuńskiego celnika, który nie może się nadziwić, ze jedziemy do Aradu (Do Aradu? Taki kawał, z Polski? Ale po co?). Uspokaja go dopiero stwierdzenie, ze mamy w planach również Braszów i inne atrakcje turystyczne.
Jest gorąco i upalnie. Najpierw jedziemy na zachodni kraniec linii 6 – gdzie na odcinku jednotorowym wykonują kilka ujęć (tramwaje jeżdżą tu co 0,5h). Przed obiektyw wjeżdżają różnej maści używane tramwaje z zachodu. Efekty: np. tu oraz tu.
Później jedziemy w kierunku śródmieścia. Po drodze robię zdjęcie na Strada Mihail Kogălniceanu, bacznie obserwowany przez miejscowych, uznających mnie za szpiega. Parkujemy nieopodal Piața Avram Iancu i idziemy na spacer na Bulevardul Revoluției, reprezentacyjną aleję miasta przy której mieści się m.in. miejscowy ratusz oraz katedra. Zwiedzamy też kilka bocznych uliczek oraz całkiem przyjemny deptak „przykryty” wiszącymi parasolkami (uff, jaka ulga w tym upale) – Strada Mețianu.
Po etapie turystycznym wracamy do celów tramwajowo-fotograficznych. Jedziemy w rejon pętli CET, gdzie tramwaj dociera zaledwie kilka razy dziennie, wioząc wyłącznie powietrze. Spędzamy tam ok. 1h w palącym słońcu, czego efektem są zdjęcia: jedno i drugie.
Kolejnym etapem jest sięgacz do pętli Combinatul Chimic, której nazwa wskazuje na zakłady chemiczne, a w praktyce są przy niej krzaki, gruz i kręcące się podejrzane osobniki. Tu również tramwaj powinien pojawić się zaledwie kilka razy dziennie, jednak tego popołudnia nie dotarł, mimo prawie 60-minutowego oczekiwania….
Następnie jedziemy na wschód, wzdłuż najdłużej aradzkiej linii tramwajowej do Ghioroc. Dojeżdżamy do miejscowości Sâmbăteni w której mamy wykupiony nocleg. Meldujemy się, zostawiamy rzeczy i odświeżamy się nieco. Słowo na temat noclegu – nocowaliśmy w Pensiunea Rustic – warto, świetne warunki za umiarkowaną cenę (€24 za pokój 2os/noc) :)
Ale nie kończymy jeszcze dnia. Jedziemy do Ghioroc obejrzeć końcówkę wspomnianej wcześniej linii tramwajowej i popełnić kilka zdjęć. Tramwaje nie jeżdżą tu zbyt często – ledwie kilkanaście kursów na dobę. Przez większość trasy tramwaj jedzie jednym torem wzdłuż drogi, z rzadka przecinając pośrednie miejscowości. Trasa kończy się trójkątem torowym na głównym skrzyżowaniu w Ghioroc – sennej wioski liczącej nieco ponad 4000 mieszkańców. Miejscowość żyje w rytm kolejnych odjazdów tramwaju – wówczas ożywa na moment, a później znów zapada w letarg. A może to efekt sierpniowego upału?
Niezależnie od tego co było przyczyną mieliśmy tego wieczoru sporego pecha. Przez ponad 1,5h oczekiwania nie przyjechał żaden tramwaj (powinny dwa). Upał mocno dawał się we znaki, morale spadało, a kiszki zaczęły grać marsza. Podjęliśmy decyzję do odwrocie bez ani jednego zdjęcia. I jak to zwykle w takich chwilach – tuż po wyjechaniu z Ghioroc minęliśmy baaardzo spóźniony tramwaj. Postanowiliśmy na niego poczekać, aż będzie wracał do Aradu, czego efektem są te dwa kadry: jeden i dwa. Uff, lepszy rydz niż nic.
Na kolację jedziemy do Aradu – decydujemy się na pizzę w restauracji Don – śmiało można skorzystać, jeśli ktoś nie ma innych planów – była ok. Przechadzamy się jeszcze po placu Avram Iancu na którym trwa festyn ludowy, podziwiając wyroby miejscowych rzemieślników oraz ludność w strojach ludowych. Jedziemy jeszcze do centrum handlowego po zakupy (woda itp.) i zjeżdżamy do pensjonatu na nocleg…