W tym roku na majówkę obraliśmy kierunek południowo-zachodni. Korzystając z gościnności wujków spędziliśmy tydzień w pięknej Bawarii.
Sobota, 26 kwietnia
Podróż do Regensburga, czyli miejsca docelowego zajęła nam cały dzień. Podróż koleją (6 przesiadek) trwała ok. 15 godzin, ale za to udało się dojechać w miarę „po taniości”. Po drodze zatrzymaliśmy się na szybki spacer po Dreźnie.
Nie obyło się też bez atrakcji. Akurat podczas najmniej dogodnej przesiadki (z pociągu na autobusową komunikację zastępczą) rozpętała się straszna burza z gradem. W kilka sekund byliśmy przemoczeni.
Niedziela, 27 kwietnia
Zwiedzanie zaczęliśmy od Weltenburga, gdzie położony jest klasztor w którym znajduje się podobno najstarszy browar w Niemczech, w którym produkuje się ciemne piwo. Położony jest pięknie, nad samym przełomem Dunaju. Jednak pogoda tego dnia nie sprzyjała jakiemukolwiek zwiedzaniu, więc szybko stamtąd uciekliśmy do domu. I tak, przez tę chwilę zdążyliśmy przemoczyć doszczętnie buty.
Popołudnie spędziliśmy na spacerze po Regensburgu.
Niestety prognozy pogody na najbliższy tydzień nie były optymistyczne. Na dziś po długim studiowaniu prognozy wybraliśmy miasto, w którym miała być stosunkowo najlepsza pogoda, mianowicie Norymbergę – drugie co do wielkości miasto Bawarii, raj dla miłośników pierników i kiełbasek. Przeszliśmy przez stare miasto, obejrzeliśmy m.in. zamek wraz z ogrodami,
dom Durera, Frauenkirche, Główny Rynek
ratusz, kościół św. Sebalda, w którym można podziwiać dzieła Wita Stwosza i wiele innych miejsc.
Przejechaliśmy się również metrem bezobsługowym (do tej pory nie mogę pojąć jak to może działać!). Ku mojemu niezadowoleniu musieliśmy również zaliczyć jakąś linię tramwajową. Oczywiście wycieczka nie byłaby w pełni udana, gdybyśmy nie wybrali się na obiad na tradycyjne norymberskie kiełbaski!
Korzystając z bliskości Fürth postanowiliśmy zajrzeć i tam. Razem z Norymbergą i Erlangen tworzy tzw. trójmiasto frankofońskie.
Nadal leje. Zimno. Nie ma sensu nigdzie dalej jechać. Po śniadaniu pojechaliśmy na krótką wycieczkę w niedaleką okolicę – Kallmünz. Jest to mała mieścina, w której znajdują się ruiny zamku położonego na wysokiej skale oraz bardzo ładne zabudowania.
Okolice przypominają mi trochę Jurę Krakowsko-Częstochowską.
Popołudnie przeznaczyliśmy na zwiedzanie Regensburga. Niestety znowu pod parasolem.
Prognozy pogody wskazywały, że dziś najlepsza pogoda w Passau. No to pojechaliśmy. No i w końcu przestało padać. Od razu zupełnie inaczej się zwiedza. Miasto piękne, położone u zbiegu dwóch rzek: Dunaju i Inn, nazywane również niemiecką Wenecją.
Zobaczyliśmy Katedrę św. Stefana (choć baroku nie lubię to kościół naprawdę ładny), stary ratusz i pozostałości gotyckich murów nad brzegiem Innu.
Wdrapaliśmy się również na wzgórze, gdzie mieści się Veste Oberhaus – warowny zamek biskupi, który w późniejszych latach stał się twierdzą, skąd roztaczał się piękny widok na miasto.
Zabrakło niestety czasu i sił na Wallfahrtkirche Mariahilf – kompleks klasztorno-kościelny z XVII w.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Landshut, bardzo przyjemne małe miasto.