Czwartek, 14 maja
To już nasz ostatni dzień we Włoszech. Od jutra zaczynamy powrót. Ciężko się żegnać z tak pięknym krajem. Na naszej liście „must see” zostały dwie pozycje: Padwa i Ferrara. Po porannym zastanowieniu się i przeanalizowaniu atrakcji stanęło na Ferrarze. Zaintrygowało mnie miasto, o którym wcześniej nigdy nic nie słyszałam. Dziś pogoda ponownie iście włoska. Niebieskie niebo, z którego leje się żar. Super! Jedziemy!
Ferrara położona jest ok. 50 km na północ od Bolonii. Jest to jedno z największych miast warownych tego regionu. Stare miasto w Ferrarze otoczone jest fortyfikacjami bastionowymi. Najciekawszą budowlą jest Castello Estense – zamek otoczony fosą położony w samym centrum miasta. Innym wartym zobaczenia zabytkiem jest katedra. Po odbyciu planu obowiązkowego udajemy się na spacer po dzielnicy żydowskiej. Tu jest niezwykle klimatycznie.
Popołudniu wracamy na kemping, pakujemy się, a wieczorem ruszamy na spacer wzdłuż plaży. Idziemy niespiesznym krokiem do najbliższej miejscowości. Oczywiście wszystkie knajpki plażowe, wypożyczalnie leżaków i tym podobna infrastruktura zamknięta. Na plaży jesteśmy praktycznie sami. Od czasu do czas pojawia się jakiś przechodzień z psem lub człowiek na koniu(!). Plażowiczów zero. Wzdłuż plaży jest mnóstwo wysokiej zabudowy. Z daleka może się wydawać, że to hotele, jednak z bliska widać, że są to zwykłe bloki z mieszkaniami do wynajęcia w sezonie. Jesteśmy jeszcze przed sezonem, więc prawie we wszystkich mieszkaniach są spuszczone rolety. Dosyć upiorny krajobraz, jakby wszyscy opuścili tę okolicę. Gdy oddalamy się od plaży i wchodzimy w głąb miejscowości ze zdziwieniem obserwujemy otaczający nas krajobraz. Mam wrażenie, że znaleźliśmy się w jakimś wymarłym mieście, ewentualnie na jakimś planie zdjęciowym, na którym chwilowo jest przerwa. Ludzi zero, ruchu samochodowego brak, we wszystkich oknach spuszczone rolety, zero oznak jakiegokolwiek życia. Cudem udaje nam się znaleźć jedyny czynny sklep (ciekawe dla kogo, chyba jedynie dla zbłądzonych turystów takich jak my), w którym kupujemy prowiant na drogę powrotną. O ile gustuję w miejscach, w których jest cisza, spokój i nie ma zbyt dużo ludzi to tutaj poczułam się bardzo dziwnie i nieswojo…