Czerwiec to miesiąc, w którym wypadałoby już wykorzystać prezent ślubny, który dostaliśmy 11 miesięcy wcześniej, a którym był bon Tui na wycieczkę. Przy wyborze celu nie było większego problemu. Stanęło na górach, na miejscu, w którym jeszcze nie byliśmy czyli Szpindlerowym Młynie. Jest to niewielkie miasteczko po południowej stronie głównej grani Karkonoszy. Czas swojej świetności i największych najazdów przeżywa zimą, ponieważ jest to największy ośrodek narciarski w Czechach. Jednak latem jest to miejscowość cicha i spokojna, w której można spotkać głównie emerytów (w szczególności niemieckich) i rodziny z małymi dziećmi.
Czwartek, 13 czerwca
Późnym wieczorem wsiadamy w pociąg. Całe szczęście mamy wykupione kuszetki, więc będzie można się wyspać. Liczyliśmy, że jadąc w środku tygodnia będziemy mieć cały przedział dla siebie. Niestety z niewiadomych przyczyn wszyscy pasażerowie tego wagonu byli ściśnięci w dwóch czy trzech przedziałach, a cała reszta była zamknięta. No cóż – grunt, że mamy swoje miejsca.
Piątek, 14 czerwca
Gdy budzi nas konduktor dojeżdżamy już do Pardubic. Tu czeka nas przesiadka na kolejny pociąg.
Przesiadamy się tym razem na motoraka i jedziemy do Starej Paki, gdzie ponownie się przesiadamy na jeszcze bardziej klimatycznego motoraka i wolnym tempem, przy dosyć głośnych dźwiękach wydawanych przez ten pojazd docieramy do Vrchlabi. Tu czeka nas już ostatnia przesiadka. Tym razem na autobus, który zawiezie nas do celu. Jedziemy długi odcinek lasem, przez Karkonoski Park Narodowy, dookoła głucha cisza i brak cywilizacji. Mimo, że przesadek mieliśmy sporo i to 3-5 minutowe to jednak mimo opóźnienia jednego pociągu dojechaliśmy bez problemu. Cóż… w innych krajach widać da się…
Szpindlerowy Młyn wita nas niestety deszczem. Z dworca pniemy się stromą ulicą do hotelu. Gdy jesteśmy już w pokoju po deszczu nie ma śladu. Momentami wychodzi nawet słońce, więc następuje szybkie przepakowanie, spojrzenie na mapę i idziemy na wycieczkę. Początkowo był plan żeby wjechać kolejką na Medvedin i stamtąd przejść pieszo na punkt widokowy o nazwie Harrachowa skała i dalej niebieskim szlakiem zejść z powrotem do Szpindleroweogo Młynu. Jest już popołudnie, czasu i tak nie mamy ze wiele, więc taki krótki spacer będzie w sam raz.
Ponieważ nie ma jeszcze sezonu kolejka w dni powszednie kursuje co godzinę. Całe szczęście rzutem na taśmę (dzięki uprzejmości „pana kolejkowego”) udaje nam się wjechać bez czekania.
Podążamy czerwonym szlakiem w kierunku Harrachowej skały. Jest to szeroka szutrowa droga, jak na Karkonosze przystało.
Gdzieś w połowie drogi, w środku lasu nagle przecina nam drogę autobus(!) I już wiem, że w głowie Adama zakiełkowały myśli – jak by tu zmienić wycieczkę, żeby zrobić temu autobusowi zdjęcie. Idziemy dalej, już prawie zapomnieliśmy o autobusie (przynajmniej ja), doszliśmy do Jilemnikiej boudy, gdzie zjedliśmy obiad i mieliśmy maszerować dalej w kierunku wyznaczonego wcześniej punktu widokowego.
A tu okazuje się, że autobus, który widzieliśmy po drodze ma tutaj pętlę i za chwilę będzie wjeżdżać na górę, na 1415m n.p.m. do kolejnego schroniska, Vrbatovej boudy. No więc nie ma bata, takiej okazji nie można przegapić, żeby wjechać na szczyt autobusem! Następuje zmiana planów i jedziemy. Podnosi nam to troszkę poziom adrenaliny, bo autobus jedzie momentami na skraju urwiska i to dosyć szybkim tempem.
Z Vrbatovej boudy roztaczają się piękne widoki, ponieważ jesteśmy już sporo powyżej górnej granicy lasu. Widać tu Radiowo-Telewizyjną Stację Przekaźnikową na Śnieżnych Kotłach, Łabską boude…
i Przełęcz Karkonoską.
Tylko Śnieżka niestety jak zwykle w chmurach.
Spacerujemy do punktu widokowego Harrachovy kameny, gdzie siedzimy chwilę podziwiając widoki i schodzimy pieszo z powrotem do Jilemnickiej boudy i dalej do Szpindlerowego Młyna.
Wieczorem po kolacji idziemy jeszcze zobaczyć Szpindlerowy Młyn. Bardzo przyjemne miasteczko. Widać, że czyste, zadbane.
Na dziś w planach mamy Pancavsky vodospad, Labskou boude, źródło Łaby, Szrenicę i Voseckou boude. Wychodzimy zaraz po wczesnym śniadaniu. Dziś, żeby zaoszczędzić czas i kilometry znów wjeżdżamy kolejką na Medvedin. Jest sobota, więc ludzi przy kolejce znacznie więcej. Odstajemy swoje w kolejce do kasy i jedziemy. Na szczycie obieramy tak jak poprzedniego dnia czerwony szlak, tylko tym razem w innym kierunku. Dziś pogoda już znacznie lepsza. Nawet Śnieżka się pokazała.
Idziemy częściowo drogą, którą wczoraj jechaliśmy autobusem.
Przechodzimy obok Vrbatovej boudy i dalej idziemy czerwonym szlakiem w kierunku Labskiej boudy.
Mijamy bardzo ciekawe bunkry.
Mijamy również wodospad.
I dochodzimy do Labskiej boudy, gdzie zjadamy wczesny obiad. Dalej kierujemy się, bez zmian, czerwonym szlakiem do źródeł Łaby. Tam ludzi oczywiście sporo.
Dalej wędrujemy żółtym szlakiem do grani i granicą czesko-polską mamy zamiar dojść na Szrenicę.
Na grani mocno wieje. Ja przywdziałam już wszystko co miałam, łącznie z kapturem. Niezbyt komfortowo idzie się w takich warunkach, więc postanawiamy skrócić nieco naszą wycieczkę i odbić od razu z grani do Voseckiej boudy. Tam zaliczamy drugi mały obiad.
Wracamy kolejno zielonym, żółtym i czerwonym szlakiem na Medvedin i stamtąd kolejką zjeżdżamy do Szpindlerowego Młyna.
W dniu dzisiejszym rozpoczynamy wycieczkę od podróży autobusem na Przełącz Karkonoską. Zaczynamy od zwiedzania (tym razem polskiego) schroniska Odrodzenie.
Przez połowę dzisiejszej wyprawy będziemy maszerować po polskiej stronie Karkonoszy.
Idziemy czerwonym szlakiem wzdłuż grani polsko-czeskiej. Mijamy Małego Szyszaka, Smogornię, przechodzimy obok skały o wdzięcznej nazwie Słonecznik, przechodzimy urwiskiem nad Wielkim i Małym Stawem.
Z Równi pod Śnieżką wędrujemy żółtym szlakiem przez torfowiska do Lucni boudy. Krajobraz się tu zmienia całkowicie. O ile do tej pory było całkiem tatrzańsko, teraz będzie księżycowo.
W Luci boudzie byliśmy już kilka lat temu, przy okazji wycieczki na Śnieżkę. Schronisko (połączone z hotelem i restauracją) bardzo przyjemne. Oprócz własnej piekarni mają tu również swój mini browar (podobno najwyżej położony w Europie). Zjadamy pyszny obiad. Kluski na parze z jagodami pierwsza klasa! Popijamy miejscowe piwo i herbatę z owocami , miodem i dużą ilością imbiru.
Odpoczywamy chwilę i ruszamy dalej w drogę. Po wyjściu okazuje się, że pogoda przez ostatnią godzinę bardzo się zmieniła. Jest lapma. Drałujemy w stronę Karkonosza.
Przechodzimy obok Rennerovej boudy, a raczej ostatnich pozostałości po tym schronisku, które kiedyś się tu znajdowało. Stąd mamy już dosłownie kilka kroków na Karkonosza. Upał daje o sobie znać. Słońce pali coraz bardziej a wiatr został gdzieś daleko za nami. Z Karkonosza znów mamy piękne widoki na okolice wczorajszej wycieczki. Widać m.in. Labską boude i stację na Śnieżnych Kotłach, a w dole Szpindlerowy Młyn.
Stąd rozpoczynamy ostre zejście. Jest tu naprawdę tatrzańsko. Szlak trawersuje strome zbocze. Nawet pojawiają się pojedyncze sztuczne ułatwienia w formie metalowych schodków itp. Trochę przypomina mi to zejście Doliną Jaworzynki w Tatrach.
Niestety im dalej w dół tym upał staje się coraz bardziej nie do zniesienia. Całe szczęście, że mamy spory zapas wody. Kiedy w końcu udaje nam się wejść do lasu od razu czujemy ulgę. Po wyjściu na asfalt czeka nas jeszcze długi spacer do miasteczka. W Szpindlerowym Młynie termometr pokazywał ponad 30 st. Uff?
Poniedziałek, 17 czerwca
Poniedziałek to już dzień powrotu. Ale pociąg do Warszawy mamy dopiero późnym wieczorem a hotel trzeba opuścić rano. Tak więc postanawiamy zaliczyć jeszcze dziś stolicę Czech. I ponownie z licznymi przesiadkami, najpierw autobusem, później kilkoma pociągami docieramy bez problemu do Pragi. Po wyjściu z pociągu od razu uderza nas fala gorąca. W słońcu jest ze 40 stopni. Postanawiamy, więc zacząć nasz spacer od browaru. Browar nie jakiś pierwszy lepszy, ale polecany gorąco przez znajomego. Leją w nim nie tylko zwykłe piwo, ale również przeróżne smakowe, takie jak kawowe, bananowe a nawet pokrzywowe. Bardzo dobre. I zaznaczam, że nie jest to jedynie piwo o smaku np. kawy.
Spacerujemy po centrum, jednak upał powoduje, że przeskakujemy z cienia do cienia. I nawet nad Wełtawą nie jest lepiej. Przechodzimy obowiązkowo Mostem Karola, kierujemy się na Hradczany a następnie do bardzo ciekawego Ogrodu Wallensteina (ciekawe, że tyle razy byłam już w Pradze a tu trafiłam po raz pierwszy i to w sumie przypadkiem).
Ten gorący dzień kończymy w restauracji Vytopna. Jest to bardzo ciekawa knajpa, ponieważ napoje podjeżdżają do stolików kolejką!
Z restauracji czeka nas już jedynie spacer Vaclavskim namesti na dworzec, gdzie wsiadamy do pociąg do Warszawy.