[02-03.08.2014] Władysławowo, czyli szybkie tam i z powrotem

Z początkiem sierpnia przygotowania do rowerowej wyprawy nad Dunaj były już bardzo zaawansowane. Kupiliśmy już większość niezbędnego sprzętu, m.in. namiot czy materace. No ale warto by go było jednak przetestować przed wyjazdem, bo samo postawienie i złożenie namiotu u rodziców w ogródku nie wydawało nam się wystarczające. Pomysłów na szybki wypad było wiele, gorzej z ich realizacją. Okazało się, że wiele z nich niestety zrealizować się w najbliższy weekend nie da. Początkowo zakładaliśmy rowerowy wyjazd, jednak to też okazało się trudne w naszych polskich realiach, tak więc koniec końców stanęło na dwóch dniach we Władysławowie bez rowerów.

Sobota, 2 sierpnia

Wyjeżdżamy z Warszawy skoro świt, bo już o 5 rano. Całe szczęście, że zdecydowaliśmy się wsiąść do pociągu na pierwszej stacji, czyli Warszawie Zachodniej, bo właśnie tam, jeszcze przed odjazdem pociągu skończyły się miejsca siedzące. Ci co wsiadali na Dworcu Centralnym mogli zająć sobie co najwyżej lepsze miejsca na schodach czy podłodze. Podróż do Gdyni minęła w miarę przyjemnie, jednak klimatyzacja, włączona chyba na najniższą możliwą temperaturę potrafiła uprzykrzyć jazdę. A jako, że pogodę na weekend zapowiadali upalną, nie mieliśmy nawet za bardzo czego cieplejszego z bagażu wyciągnąć.

W Gdyni mamy szybką przesiadkę do klimatycznego pociągu do Władysławowa. Tutaj jest najlepsza klimatyzacja z możliwych, czyli pootwierane wszystkie okna. We Władysławowie wysiadamy i idziemy z buta do Chłapowa, czyli miejscowości, gdzie znajduje się kemping, który wybraliśmy sobie na nocleg. Kemping położony jest pięknie, bo na skraju klifu, więc jeśli tylko ktoś dostał dobrą miejscówkę mógł prosto z namiotu podziwiać morze.

Kemping okazał się jednak wielkim molochem, na którym w głównej mierze stały przyczepy i kampery otoczone dookoła wszelkim możliwym sprzętem, tj. namiotami ogrodowymi, meblami itp. Naprawdę nie rozumiem co ludzie widzą przyjemnego w jeżdżeniu z całym majdanem na wczasy i przesiadywaniu całego urlopu w/przed przyczepą. Zdecydowanie nie dla mnie takie „atrakcje”.

Jako że przyjechaliśmy tylko na jedną noc i to na dodatek bez samochodu dostaliśmy jedną z najgorszych, o ile nie na najgorszą miejscówkę… Blisko bramy wjazdowej, obok toalet i na klepichu takim, że do wbijania śledzi trzeba było pożyczyć młotek. Zupełnie inny świat w porównaniu z tym, co zastaliśmy na kempingach w Austrii, ale o tym kiedy indziej.
Po zrzuceniu cięższych rzeczy na kempingu poszliśmy na spacer plażą z powrotem do Władysławowa. Taką pogodę nad polskim morzem widziałam po raz pierwszy w życiu – 30 stopni i niebieskie niebo. Żeby nie było aż tak pięknie to morze w okolicach Władysławowa miało „aż” całe 10 stopni. Woda mroziła stopy solidnie. Odważyłam się zamoczyć jedynie do ud.

Widok na morze z klifu w ChłapowieWe Władysławowie jemy obiad, trochę kręcimy się po okolicy i wchodzimy na wieżę Domu Rybaka, z którego podziwiamy całkiem ładny widok na Półwysep Helski.

Półwysep Helski widziany z wieży we WładysławowieNastępnie wracamy plażą na kemping. W międzyczasie warunki atmosferyczne zmieniły się, nie było już niebieskiego nieba, w zamian pojawiła się dziwna, ale całkiem klimatyczna mgła. A na plaży niestety tłumy. No tak, wakacje… Więc czego się spodziewać.

Plaża we WładysławowiePo powrocie na kemping rozbijamy namiot. Niestety z powodu bardzo twardego podłoża nie idzie nam najlepiej. Udało się jednak zdążyć przed zachodem, więc robię jeszcze szybki spacer przez kemping na sam klif i pstrykam kilka fotek przy zachodzącym słońcu.

Zachód słońca nad RozewiemNiedziela, 3 sierpnia

Podczas wczorajszego spaceru skaleczyłam się w stopę. Polałam ranę wodą utlenioną, zaplastrowałam i wszystko wskazywało na to, że jest OK. Niestety rano okazało się, że wcale nie jest OK, ponieważ wdało się zakażenie. Tak więc zamiast spędzić niedzielny ranek i południe na plaży wygrzewając się w promieniach słońca, zwijamy namiot, pakujemy się i zaczynamy poszukiwania jakiejś pomocy lekarskiej, jednak bezskutecznie. Koniec końców lądujemy w Gdyni, ale tu w niedzielę również nic nie znajdujemy, więc postanawiamy wykorzystać ostatnie godziny pobytu nad morzem na plaży w Orłowie.

Tutaj woda jest zdecydowanie cieplejsza niż we Władysławowie, jednak plaża nad zatoką to już zupełnie nie to samo co nad otwartym morzem. Pięknie nie jest, ale nie narzekamy. Początkowo siedzimy w cieniu, ale przeżywamy atak jakiegoś małego, latającego i irytującego badziewia, więc przenosimy się do słońca. Jednak siedzenie w upał w pełnym słońcu jest dosyć uciążliwe, więc Adam postanawia się wykąpać w morzu, zapominając jednocześnie o telefonie, który miał przy sobie. I tym oto sposobem telefon zakończył swój żywot.

Klif w OrłowieZatoka GdańskaKoniec końców zbieramy się z plaży, zjadamy obiad w pobliskiej knajpie (drogo, bardzo długi czas oczekiwania na zamówienie i niespecjalne jedzenie). W Gdyni wsiadamy do pociągu i wracamy do Warszawy. Niestety w pociągu „powtórka z rozrywki” i znów zamarzamy. I tak 5 godzin…

Przyjemnie tak czasem zobaczyć Bałtyk. Ale nie byłabym w stanie spędzić tu długiego urlopu z powodu tłumu, hałasu, kiczu i wszechogarniającej tandety. Polskie morze i plaża są piękne, to trzeba przyznać, ale po przekroczeniu granicy plaży przechodzi się niestety do jakiegoś innego wymiaru rzeczywistości.. To nie dla mnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.