Majówka w tym roku planowana była jak zwykle z dużym wyprzedzeniem i jak zwykle pojechaliśmy w inne miejsce. Był już Poznań, Praga, Beskid Żywiecki, Jura Krakowsko-Częstochowska, Tarty Słowackie. W tym roku padło na Beskid Śląsko-Morawski.
Jako, że jechaliśmy ze zmotoryzowanymi znajomymi udało się zaliczyć rejon, w który do tej pory było nam nie po drodze. Jako bazę wypadową wybraliśmy Frydlant nad Ostrawicą.
wtorek, 30 kwietnia
Prosto z pracy biegnę na Dworzec Centralny. Wsiadam do pociągu i jadę do Katowic. Ponieważ tym razem jadę EIC, nie muszę walczyć o miejsce a podróż mija szybko i przyjemnie.
środa, 1 maja
Pociąg w dalszą drogę mam dopiero o 9:15, więc można się wyspać. Na dworcu spotykam się z Gosią o umówionej porze i razem jedziemy pociągiem EC do Ostrawy. Jedzie się bardzo wygodnie. Pusto, cicho, dużo miejsca. Aż szkoda, że tak krótko, bo jeszcze przed g. 11 wysiadamy w Ostrawie. Tu czeka nas przesiadka na pociąg do Frydlandu. Ponieważ jest zimno przeczekujemy na dworcu popijając kawę. Słońca brak, ale przynajmniej nie leje. Widoków niestety nie ma żadnych. Wsiadamy do kolejnego pociągu i ruszamy w drogę. Podróż znów upływa bardzo szybko. Wysiadamy we Frydlandzie i udajemy się w kierunku knajpy, gdzie mamy się spotkać z naszymi mężczyznami, którzy mają przyjechać z Brna.
Knajpa to minipiwowar. Ale jedzenie niestety pozostawia wiele do życzenia. Chociaż czego się można spodziewać po czeskiej kuchni. Panowie dojeżdżają, zjadamy obiad i udajemy się na kwaterę. Mgła jest taka, że gór w ogóle nie widać. Pocieszamy się, że pewnie jutro będzie lepiej i planujemy na jutrzejszy dzień wycieczkę na Łysą Górę.
czwartek, 2 maja
Leje. Nikt nawet nie wpadł na pomysł, żeby wstać o ustalonej porze. Mgła za oknem taka bez zmian.
Po śniadaniu następuje zmiana planów. Jedziemy zwiedzić okoliczne miejscowości.
Najpierw udajemy się do Hukvaldów. Małego miasteczka, w którym znajdują się ruiny zamku. Ale aby do niego dotrzeć należy się najpierw wdrapać na górę. Idzie się dobrze, bo akurat nie leje, więc mimo mgły i zimna jest ok. Niestety po dojściu do zamku zaczyna padać i będzie padać już do wieczora.
Następnie jedziemy do Koprivnic zwiedzić Muzeum Tatry. Samochody ciekawe, jednak mnie takie wystawy nie bardzo interesują.
Później udajemy się do Stramberku. Malowniczej miejscowości z ruinami zamku Strallenberg oraz drewnianymi domkami z XVIII i XIX w. Mieliśmy zamiar wejść na wieżę zamkową, ale mgła taka, że nawet wieży nie widać, więc udajemy się jedynie do mini browaru na rynku na obiad.
Na koniec dnia jedziemy jeszcze do Frydka-Mistka.
Wciąż leje, więc po krótkim spacerze wracamy do Frydlandu. Pełni nadziei na kolejny dzień planujemy wycieczkę. Oczywiście na Łysą Górę.
Piątek, 3 maja
Rano budzi nas szum deszczu. W czasie śniadania dochodzą jeszcze odgłosy burzy. No taaaaak… Łysą Górę znów trzeba będzie odpuścić. Ale, żeby poczuć się choć trochę jak w górach postanawiamy wjechać samochodem na szczyt Pustevny i stamtąd przejść na Radhoszcza. Po drodze widzimy nawet kawałek niebieskiego nieba i przez chwilę świeci słońce, co znacznie poprawia nam humory. Jednak tuż przed Pustevnym pogoda się psuje i na parkingu, wysiadając z samochodu mamy totalna mgłę, która jak zwykle będzie nam towarzyszyć już do końca wycieczki.
Wędrówkę rozpoczynamy od drugiego śniadania w knajpie licząc, że pogoda się poprawi. Niestety po godzinie to co za oknem nadal nie rokuje, więc ruszamy. Na Pustevnym znajduje się bardzo ciekawa zabudowa. Jednak widać niewiele.
Idziemy we mgle, czasem w deszczu.
Gdzieś w 1/3 drogi mijamy pomnik Radegasta – boga wojny, zwycięstwa, słońca i obfitości, przy którym oczywiście następuje sesja zdjęciowa. Nawet mgła się trochę rozstąpiła.
Później dopada nas ulewa, więc zmierzamy prosto do Hotelu Radegast na Radhoszczcie, gdzie suszymy się, podjadając i popijając co nieco. Siedzimy mniej więcej godzinę i czekamy aż przestanie padać. Zaliczamy jeszcze szczyt Radhoszcza, do którego zostało dosłownie parę metrów. Na szczycie niestety oprócz tego, że zupełnie nic nie widać to wieje niemiłosiernie, więc robimy kilka zdjęć i uciekamy. A podobno z Radhoszcza są najładniejsze widoki w całym Beskidzie Śląsko-Morawskim…
Wracamy tą samą drogą na Pustevny i jedziemy do Frydlandu.
Sobota, 4 maja
Widoki bez zmian, przestaje lać dopiero ok. 11 a to już za późno na start na Łysą Górę. Cóż tym razem nie jest nam pisane ją zdobyć. W takim razie postanawiamy zobaczyć Wodospad Satiny. Bo przecież coś trzeba robić. Wyruszamy z kwatery szlakiem w kierunku Łysej Góry. Mimo iż pogoda brzydka to widoki całkiem ładne.
Wędrujemy kilka kilometrów asfaltem i osiągamy cel.
Stamtąd postanawiamy udać się pieszo do centrum Frydlandu. W czasie drogi pogoda zmienia się diametralnie. Mgła się przeciera, chmury rozstępują i zaczyna przygrzewać słońce.
Na dziś mamy jeszcze jeden punkt do zaliczenia a mianowicie kolejny mini browar, tym razem w Dobrej pod Frydkiem Mistkiem. W związku z tym w centrum Frydlandu wsiadamy do pociągu i ruszamy w dalszą drogę. Oprócz całkiem dobrego piwa raczymy się gulaszem oraz innymi specjałami kuchni czeskiej. Wracając wieczorem na kwaterę po raz pierwszy widzimy góry.
Niedziela, 5 maja
Dzień wyjazdu. Pogoda nareszcie ładna. Pociąg powrotny do Warszawy mamy dopiero o 17 z Ostrawy, więc można jeszcze dziś coś zdziałać. Wybieramy po raz kolejny kierunek Stramberk. Ale dziś już na pewno uda się coś zobaczyć. Tym razem koło browaru jedynie przechodzimy (chociaż męska część wycieczki w drodze powrotnej zabiera zapasy ze sobą) kierując się prosto na wzgórze z zamkiem. Wchodzimy na wieżę, która jest jedyną pozostałością zamku.
Robimy krótki spacer po mieścinie i jedziemy w kierunku Ostrawy by wsiąść do pociągu.
Po raz pierwszy trafiliśmy na taką pogodę w czasie całej majówki. Niestety planów górskich nie udało się w ogóle zrealizować. No cóż… Trzeba będzie w związku z tym wrócić w tę okolicę w niedalekiej przyszłości.