Będąc kiedyś dawno temu na Krawcowym Wierchu w Beskidzie Żywieckim zauważyliśmy na horyzoncie góry, które nas bardzo zaciekawiły. Po powrocie do domu udało nam się ustalić, że była to Mała Fatra – pasmo górskie w północnej Słowacji, rozciągające się na południowy wschód od Żyliny. Obszarowo nie jest to jakiś ogromny teren, ale atrakcji jest tam co niemiara, ponieważ znajdują się tu skaliste szczyty z licznymi sztucznymi ubezpieczeniami, masywy z wieloma skalnymi występami i urwiskami czy głębokie wąskie wąwozy z porywistymi potokami, progami skalnymi i wodospadami. Nie brakuje tu również łagodnych, aczkolwiek wysokich szczytów pokrytych halami.
W 2010 r. w Małej Fatrze spędziliśmy tydzień wakacji. Był to pierwszy tydzień naszego długiego urlopu i wybraliśmy właśnie to pasmo górskie jako rozgrzewkę przed drugim tygodniem w Tatrach. Nie było to zbyt mądre, ponieważ jak się okazało, to Tatry mogłyby być rozgrzewką przed Małą Fatrą. Mimo, że góry nie są jakoś wybitnie wysokie (najwyższy szczyt liczy 1709m n.p.m.), to ze względu na spore przewyższenia, bardzo strome podejścia, gdzieniegdzie pozarastane, gdzieniegdzie bardzo błotniste, pokonanie wycieczek, które zaplanowaliśmy było sporym wyzwaniem. Ale daliśmy radę. Przez ten tydzień zdobyliśmy większość szczytów Małej Fatry Krywańskiej. Nie zdążyliśmy jedynie wejść na Małego Rozsutca, na którego zabrakło już czasu, a który bardzo kusił. Minęło 6 lat i w końcu nadarzyła się okazja zdobycia go.
Drugim szczytem, który od dawna chodził nam po głowie, co więcej, próbowaliśmy go już wcześniej zdobyć, ale przegoniła nas (prawie spod szczytu) nadchodząca burza (o czym można przeczytać tu) jest Wielki Chocz. A ponieważ Góry Choczańskie są całkiem blisko Małej Fatry, więc postanowiliśmy przy okazji zaatakować również ten szczyt.
Początkowo miał to być rodzinny wyjazd w wiekszej ekipie. Jednak jak to z małymi dziećmi bywa w ostatniej chwili część ekipy się wykruszyła i pojechała z nami jedynie moja siostra.
Piątek, 22 kwietnia
Ponieważ Mały Rozsutec wydaje nam się trudniejszym szczytem do zdobycia, na pierwszy ogień ruszamy na Wielkiego Chocza. Startujemy o dość późnej porze, bo dopiero ok. 11. Tak jak poprzednio, zamierzamy zaatakować Chocza najkrótszym szlakiem, czyli niebieskim z miejscowości Valaská Dubová. Stąd mamy wg mapy 1:45h do pierwszego punktu – Strednej Polany, gdzie zamierzamy zrobić dłuższy postój. Jak już wiemy z doświadczenia, do tej polany szlak prowadzi cały czas lasem bez żadnych widoków, więc nie ma sensu się zatrzymywać. Na szlaku zupełnie pusto. Pewnie dlatego, że to zwykły dzień roboczy. Idzie się bardzo dobrze, głównie dlatego, że pogoda wręcz idealna i na polanie meldujemy się dużo przed czasem.

Zgodnie z założeniami robimy tu dłuższy postój na popas i następnie ruszamy zielonym szlakiem na szczyt. Tu już idziemy cały czas odkrytym terenem. Powoli pojawiają się coraz ciekawsze widoki.

Podejście jest męczące. Może jest to spowodowane zimowym „zasiedzeniem się” i brakiem kondycji. Jedynie Maja wyrwała do przodu i tyle ją widzieliśmy. Jednak na szczyt i tak docieramy zgodnie z czasem mapowym. Maja już od jakiegoś czasu na nas czeka. I powiem Wam, że naprawdę warto wejść na ten szczyt. Widok jest niesamowity. Panorama 360 st. Nie wiem czy nie jest to czasem najlepszy punkt widokowy na Słowacji, na którym do tej pory byłam. Jest to spowodowane tym, że w bezpośredniej bliskości nie ma żadnych wyższych ani nawet podobnej wysokości wzniesień. Mamy widoki na Tatry Zachodnie, Niżne Tatry, a pomiędzy nimi na Kotlinę Liptowską i Marę, widać Wielką Fatrę, Małą Fatrę i inne pasma górskie, których nie potrafimy rozpoznać. Na szczycie jesteśmy przez większość czasu sami. Przez dłuższy czas zachwycamy się tymi widokami jak i panującym tu spokojem.





Z powrotem wracamy tym samym szlakiem, ponieważ to jedyna droga do miejscowości, w której zostawiliśmy samochód. Na zejściu pogoda robi się wręcz fantastyczna, słońce grzeje jak w czerwcu. O 16:30 jesteśmy z powrotem w punkcie wyjścia.
Sobota, 23 kwietnia
Dziś pogoda równie dobra, więc już bez zbędnej zwłoki ruszamy z samego rana na Małego Rozsutca. Z Terchowej, gdzie mieszkamy, podjeżdżamy samochodem ok. 3km w kierunku Białego Potoku i zostawiamy auto na parkingu obok Hotelu Diery. Tu wchodzimy na niebieski szlak, tzw. Dolne Diery. Jest to bardzo efektowna i malownicza trasa.
Janosikowe Diery (diery, czyli dziury) to szlaki w Małej Fatrze prowadzące przez głębokie doliny o charakterze skalnych wąwozów. Składają się na nie: Dolné diery, Horné diery, Nové diery i Tesná rizňa. W celu udostępnienia tych tras zwykłym turystom (niewyposażonym w specjalistyczny sprzęt) zainstalowano wiele mostków, schodków, drabinek, łańcuchów itp. ułatwień, dzięki którym każdy (no może za wyjątkiem osób niepełnosprawnych) może pokonać te wąwozy bez większej trudności. No chyba, że ktoś ma lęk wysokości, tak jak się okazało w przypadku Mai. Już wcześniej coś wspominała na ten temat, ale jakoś nie wzięliśmy sobie tego na poważnie, bo przecież Maja jest odważną dziewczyną i jakoś nie pasowało nam to do niej.
Dolné diery nie nastręczają większych trudności, więc tutaj idzie gładko, ale już przy Hornych dierach Mai rzednie mina, ale idzie twardo przed siebie.




Turystów nie jest za dużo, jednak zdecydowanie więcej niż w dniu wczorajszym. Nie jest ich natomiast na tyle dużo, żeby stawało się to uciążliwe na drabinkach czy łańcuchach. Zgodnie z założeniami i czasem mapowym dochodzimy do miejsca o nazwie Pod Palenicou. Teraz przed nami odcinek, co do którego miałam trochę obaw, tzn. Tesná rizňa. 6 lat temu schodziliśmy tędy z Wielkiego Rozsutca i pamiętam, że ten odcinek sprawił mi spore problemy, ponieważ brakowało kilku drabinek, a parę ułatwień było mocno uszkodzonych i nie wzbudzały zaufania. Momentami miałam spore problemy, żeby zejść. Ale jak się okazało moje obawy były niepotrzebne, bo wszystko od tego czasu zostało naprawione, niczego nie brakowało i widać było, że część ułatwień jest nowa.


W końcu po pokonaniu ostatniego wąwozu wychodzimy z lasu na polanę Pod Tanečnicou, skąd po raz pierwszy widzimy nasz dzisiejszy cel – Mały Rozsutec. Jesteśmy już na wysokości 1186m n.p.m., czyli pokonaliśmy już ponad 600m, a przed nami jeszcze niewiele ponad 150m. Jednak mimo pięknych widoków dłuższy postój postanawiamy zrobić jeszcze kilka metrów wyżej na kolejnej polanie Medzirozsutce. Jest to malowniczo położona przełęcz pomiędzy Wielkim a Małym Rozsutcem. Widać też stąd bardzo dobrze podejście na szczyt i gdy Maja to zauważa to najpierw uważa, że ją wkręcamy, że tam idziemy, a jak w końcu nam uwierzy to postanawia zdezerterować. Po naszych namowach daje się jednak przekonać i po uzupełnieniu żołądków, popełnieniu kilku zdjęć i zregenerowaniu sił ruszamy dalej.

Przed nami krótki, ale najbardziej eksponowany odcinek. Początkowo idziemy łagodnie w górę polany czerwonym szlakiem, jednak wszystko się zmienia jak wchodzimy na szlak zielony. Wchodzimy w skałę i prawie pionowo w górę wspinamy się po łańcuchach na szczyt. Jest naprawdę „lufiasto”. Faktycznie, to chyba najtrudniejszy szlak w Małej Fatrze. Wejście na Wielkiego Rozsutca nie dostarczało takich wrażeń. Tyle ile przekleństw nasłuchałam się od Mai przez te 20 minut to nie słyszałam przez całe swoje życie. Ale motywowana przez Adama spokojnie dała radę. Jedynie nie mogła patrzeć w dół.


Widoki ze szczytu są ciekawe, jednakże nie ma ich co porównywać do innych szczytów Małej Fatry. Szczyt nie jest jakiś wybitny, ponieważ ma zaledwie 1344m n.p.m. i od najciekawszej strony widok zasłania Wielki Rozsutec wyższy o jakieś 260m.



Po dłuższej chwili odpoczynku na szczycie ruszamy dalej zielonym szlakiem w kierunku Białego Potoku. Początkowo szlak jest bardo stromy i ubezpieczony łańcuchem, ale nie ma tu przepaści jak na podejściu. Pod koniec zejście dłuży nam się już niemiłosiernie, ale ostatecznie meldujemy się o 16 (czyli po 7 godzinach od startu) na parkingu przy samochodzie.


Niedziela, 24 kwietnia
Po wczorajszej i przedwczorajszej pięknej pogodzie nie ma śladu. Sypie śnieg, więc pakujemy się do samochodu i wracamy do domu.