Do tej części Tatr, która leży za południowa granicą naszego kraju mamy duży sentyment. Przeżyliśmy tu wiele wspólnych chwil podczas niejednego wakacyjnego wyjazdu. I właśnie z tego powodu jeśli tylko pojawi się możliwość udania się w te strony, drążymy temat tak długo, aż nam się to uda. Tak było i tym razem. Wystarczyło dobrać 2 dni urlopu, żeby spędzić 4 dni w górach i zaliczyć 3 wycieczki. Co prawda, trasy miały być bardziej ambitne, ale jak zwykle pogoda zweryfikowała nasze plany. Miał być Krywań i ewentualnie Rohacze, skończyło się na Osterwie, Rakuskim Przechodzie i Chacie Zamkowskiego.
Piątek, 19 września
Z małymi przygodami ze słowacką policją dojeżdżamy powoli do Nowej Leśniej. Pogoda jak na razie wyśmienita.
Około 12 jesteśmy na miejscu i aby nie tracić czasu od razu meldujemy się, przebieramy i wyruszamy w góry. Na rozruch wybraliśmy wycieczkę czerwonym szlakiem ze Szczyrbskiego Plesa do schroniska nad Popradzkim Plesem. Pogoda jest całkiem przyjemna. Jest ciepło, świeci słońce, ale zbierają się coraz gęstsze chmury. Idzie nam się bardzo dobrze. Może pomijając fakt, że tacie odpadły obydwie podeszwy od butów trekingowych (!) i musiał wracać na szybko do Szczyrbskiego do sklepu. No tak, ale jeśli buty, nawet porządnej firmy mają 15 lat i nie były używane przez ostatnie 5, nie ma się co dziwić.
Tak więc tata wraca do Szczyrbskiego, a my idziemy dalej w górę. Droga mija bardzo szybko i przyjemnie.
W schronisku zjadamy obiad (następnym razem zamówię na pewno coś innego, bo parene buchty o twardości jeśli nie kamienia to przynajmniej twardej gumy nie były dobre). Mama postanawia poczekać na tatę w schronisku, a my korzystając z tego, że mamy sporo czasu i energii wchodzimy na Przełęcz pod Osterwą. Szlak prowadzi znad Popradzkiego Plesa wąskimi zakosami, bardzo stromym zboczem.
Szybko zdobywamy wysokość. Niestety im my jesteśmy wyżej tym chmury opadają coraz niżej. I szczyty coraz bardziej toną w gęstych, ciemnych chmurach.
Z powodu późnej już pory w górę idziemy praktycznie sami. Mijamy jedynie schodzących turystów.
Pomimo iż wystartowaliśmy na prawie 2000 m można powiedzieć prosto zza biurka, to udało nam się osiągnąć przełęcz zgodnie z czasem podanym na drogowskazie. Na przełęczy zimno, robimy chwilową przerwę na zdjęcia, kilka łyków wody i batona. W międzyczasie chmury się trochę rozpraszają i ukazuje nam się Tępa i Klin. Na przełęczy jestem praktycznie sami. Cisza i spokój.
Z krótkiego postoju zrobiło się pół godziny, więc trzeba było żwawo schodzić w dół. Szlak jest pusty. Chyba wszyscy już zeszli, a o tej godzinie raczej już nikt w górę nie podchodzi. W niedługą chwile znajdujemy się z powrotem przy jeziorze. Tutaj zdecydowanie cieplej. Można znowu ściągnąć kurtkę i rękawiczki.
Na stawem skręcamy jeszcze na Tatrzański Cmentarz Symboliczny. Tyle razy już byliśmy nad Popradzkim Plesem, a nigdy nie było czasu odwiedzić tego miejsca.
Wracamy niebieskim szlakiem do stacji „elektriczki” Popradske Pleso. Można powiedzieć, że wracamy truchtem, bo czasu do odjazdu mamy dużo mniej niż pokazuje tabliczka ze szlakiem. „Elektriczką” podjeżdżamy jeden przystanek do Szczyrbskiego Plesa, gdzie czeka na nas samochód. Udało się na styk. Padnięci siadamy w kolejce i żałujemy, że jedziemy tylko jeden przystanek.
Sobota, 20 września
Dziś miał być Krywań, ale pogoda mocno niepewna, nad górami wiszą ciężkie chmury i im dalej na zachód tym chmury gęstsze. Ponieważ trasa na Krywań jest długa, a po drodze nie ma żadnego schronienia ani szybkiego awaryjnego zejściowego szlaku, rezygnujemy z początkowych planów i postanawiamy się wybrać na Rakuska Czubę.
Nad Łomnicki Staw dostajemy się gondolką i dalej pieszo wędrujemy fragmentem tatrzańskiej magistrali na przełęcz Rakuski Przechód.
Już na samym początku zaczyna mżyć, ale mamy nadzieję, że deszcz zaraz minie. Szlak jest bardzo przyjemny, ponieważ jest to trawers zbocza Huncowskiego Szczytu, więc większych przewyższeń nie ma.
Kiedy już dochodzimy do końcowych zakosów łapie nas ulewa. No ale przecież stąd nie będziemy się wracać. Ubieramy na siebie wszystko co mamy przeciwdeszczowe i drałujemy dalej pod górę.
Jak na złość na przełęczy nadal pada, więc po chwilowej przerwie na łyk wody i kabanosa schodzimy od razu w dół w kierunku Zielonej Doliny Kieżmarskiej. A chcieliśmy jeszcze wejść na Rakuską Czubę… Już drugi raz tu jestem i drugi raz mi się to nie udaje. Trudno, trzeba będzie przyjść i trzeci raz.
Po pokonaniu ok. 200m deszcz ustaje, chmury się przecierają i pojawiają się piękne widoki. No masz… Przecież teraz nie będę się już wracać pod górę. Czerwony szlak do Zielonej Doliny Kieżmarskiej sprowadza bardzo wąskimi zakosami, które kończą się przejściem przez żleb po łańcuchach. Niektórzy turyści są tym faktem mocno zaskoczeni, co powoduje spore kolejki do żelaznych ułatwień zarówno od góry jak i od dołu. Szlak jest bardzo śliski z powodu deszczu, więc niestety 3 razy podczas zejścia zdążyłam sobie obić tyłek. Im jesteśmy niżej tym jest coraz cieplej, słońce przygrzewa coraz bardziej no i widoki robią się coraz ciekawsze. Możemy podziwiać m.in. Jagnięcy Szczyt, Kołowy Szczyt, jak i piękną Zieloną Dolinę Kieżmarską i znajdujące się u jej dna Schronisko nad Zielonym Stawem Kieżmarskim. Prawdziwie zielonym!
Dochodzimy w końcu do schroniska, gdzie zatrzymujemy się na obiad, ponieważ zdążyliśmy już solidnie zgłodnieć. W międzyczasie znowu się rozpadało, więc czekamy aż przestanie, żeby ruszyć dalej.
Ze schroniska idziemy żółtym szlakiem, który dłuży nam się niemiłosiernie. Zaczynają nas już boleć nogi.
Końcowy fragment naszej dzisiejszej wycieczki prowadzi przez lasy, które zostały zniszczone podczas Velky Kalamity w 2007 r., drzewka, które odrastają są jeszcze małe, więc mamy bardzo ładne widoki na naszą pierwszą część dzisiejszej trasy.
Niedziela, 21 września
W trzeci dzień naszego pobytu pogoda była najgorsza. Chmury zatrzymały się na wysokości około 1200 m, padało i było mgliście. Co tu robić w taka pogodę. Postanowiliśmy dla zabicia czasu wjechać sobie kolejką na Hrebienok licząc, że do tego czasu pogoda na pewno się zmieni. Nie zmieniła się. Ale mimo to postanowiliśmy się przejść do Schroniska Zamkowskiego. Co prawda szliśmy już tą trasą niezliczoną ilość razy, ale spacer tędy zawsze sprawia mi przyjemność. Wędrujemy czerwonym szlakiem początkowo szerokim i niesprawiającym żadnych trudności, ponieważ dostosowany jest on dla potrzeb osób niepełnosprawnych. Przy Rainerovej Chacie przekraczamy strumyk i tu już po bardzo śliskich kamieniach (ciągle mży) niespiesznym krokiem maszerujemy pod górę. Zatrzymujemy się przy wodospadzie, przy którym zawsze robimy sobie zdjęcie i dalej zakosami dochodzimy do Schroniska. Chmury zaczynają się przecierać i coś tam zaczyna być widać.
W schronisku zjadamy lunch. Pojawia się pomysł, żeby iść dalej, aż do Chaty Terycho. Jednak ze względu na niepewną pogodę oraz zakwasy po wczorajszym zejściu decyduję, że wracamy. Schodzimy tą sama trasą.
Wieczorem jedziemy jeszcze „elektriczk”ą do Szczyrbskiego Plesa przespacerować się wokół jeziora. Bardzo lubię jeździć tą trasą, ponieważ zza okna można podziwiać bardzo ładne widoki. Spacer był nieplanowany. Była to tak naprawdę spontaniczna decyzja podczas obiadokolacji w Starym Smokowcu, więc nie mieliśmy ze sobą aparatu. A szkoda, bo widoki naprawdę były ładne. Przy zapadającym zmroku jezioro i oświetlona wokół niego ścieżka przyrodnicza wyglądały uroczo. Do tego podniosły się chmury i ukazały się ładne widoki na okoliczne szczyty. Robimy kółeczko wokół jeziora, które wydawałoby się, że nie jest za duże, ale spacer zajął nam godzinę. Gdy wracamy do punktu wyjścia jest już prawie zupełnie ciemno. Wsiadamy do „elektriczki” i w zupełnej ciemności wracamy do Nowej Leśnej. Pozostaje nam jeszcze jedynie spacer ze stacji do pensjonatu, w zupełnej ciemności przez szczere pola. I oczywiście coś zaczyna przeraźliwie ryczeć. Niestety czołówek nie mamy. Ja po cichu liczę, że to jakiś jeleń. Przy pierwszym ryku tylko przystanęliśmy, żeby ustalić między sobą czy to czasem się komuś nie przesłyszało, ale już przy drugim ryku zapycham przed siebie ile sił w nogach.
Tak, tak, wiele razy słyszałam „niedźwiedzie przecież nie ryczą”. Ale zawsze jak się znajduję w takiej sytuacji nie wytrzymuję presji i uciekam gdzie pieprz rośnie.
Poniedziałek, 22 września
Wracamy do Warszawy. Leje. Przynajmniej nie żal wyjeżdżać. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na kultowe lody na rynku w Nowym Targu i pod wieczór jesteśmy w domu.