Korzystając z faktu, że na sobotę kupiliśmy bilet turystyczny, by dostać się do Lublina, w niedzielę również postanawiamy gdzieś wyruszyć. Tu wybór nie był tak prosty, ponieważ w grę wchodziły wszystkie pociągi TLK, więc miejsc do wyboru było sporo. Padło z pięć propozycji i koniec końców stanęło na Kazimierzu Dolnym. To kolejna pozycja z mojej listy must see, którą mogę odhaczyć.
Z Warszawy wyruszamy pociągiem do Puław, a stamtąd miejskim autobusem do Kazimierza. Okazuje się, że jest jakiś objazd i autobus przewiózł nas przez bardzo malowniczy teren, po drogach chyba niekoniecznie nadających się dla autobusów – taka niespodzianka. A na miejscu plan standardowy: rynek z ciekawymi kamienicami i charakterystyczną studnią, kościół farny, kościół św. Anny, klasztor Reformatów, synagoga, spichlerze. Zauważyliśmy ostatnio pewną prawidłowość – gdzie nie pojedziemy to akurat najciekawsze atrakcje są w remoncie. Tak jest i tutaj. Niestety zamku i baszty nie możemy zwiedzić, ponieważ są w trakcie restauracji, ale weszliśmy za to na Górę Trzech Krzyży (trochę przesada nazywać ten pagórek górą;), skąd roztaczał się bardzo ładny widok na miasteczko i Wisłę. Trzeba będzie jednak tutaj jeszcze wrócić, ponieważ zabrakło czasu na zwiedzenie wąwozu o osobliwej nazwie Korzeniowy Dół.
Sierpień to jednak nie jest najszczęśliwsza pora na zwiedzanie tego miasta. Tłumy turystów nadciągają z każdej strony, a im późniejsza pora dnia tym tłok coraz większy. Tak więc ok. godziny 15 pakujemy się do autobusu i wracamy.