[26-27.11.2016] Liberec

Pomiędzy dwoma wyjazdami służbowymi pojawiła się okazja na spędzenie weekendu we Wrocławiu. ale nie Wrocław miał być tematem tych dni. Razem z Ł. postanowiliśmy wybrać się do Liberca. Od dawna mnie tam ciągnęło, szczególnie ze względu na siec tramwajową, a w szczególności linię 11 łącząca dwa sąsiednie miasta: Liberec z Jabłońcem nad Nysą. Dodając do tego góry, piwo i czeskie, pozytywne usposobienie plan wydawał się być niezły, mimo ponurego listopada…

W sobotę rano starujemy z Wrocławia i przed południem meldujemy się w Libercu. Meldujemy się w klimatycznym i dobrze położonym Hotelu Praha i ruszamy na podbój miasta. Przez jakiś czas kręcimy się po centrum, później idziemy na dłuuugi spacer wzdłuż linii do Jabłońca. Powstają m.in. takie zdjęcia:

Więcej na foto.sadorg.com oraz phototrans.pl

Spacer jest dobry, tramwaj jeździ całkiem często (co ok. 15′), motorowi są przyjaźnie nastawieni do fotografowania, a czas pomiędzy ujęciami mija na przyjemnej pogawędce. Dodając do tego jeszcze przyjemne okoliczności przyrody naprawdę jest fajnie :)

Przed zmierzchem wracamy do hotelu zostawić aparaty i ruszamy w poszukiwaniu miejsca w którym można napić się piwa. Jedziemy tramwajem w kierunku Pivovaru Konrad. Nie jest to kameralny zakład, raczej spora fabryka. Trochę nas to martwi bo na pierwszy rzut nic nie wskazuje na to, ze jest tam jakaś browarniana knajpka. Ale warto było przyjrzeć się dokładnie. W budynku nieopodal bramy zakładu znajdujemy lokal. Ogłoszenie na wejściu radośnie obwieszcza, ze „znów jesteśmy otwarci” i sugeruje, że „przez zły czeski sanepid nie było tu przez jakiś czas życia”. Ale na szczęście życie wróciło. Wnętrze lokalu jest… klimatyczne. Kolorowe, urządzone dość frywolnie, zadymione. Jest ciepło, stoi prymitywny piec, a przy nim wózek sklepowy z opałem (typu „co się nawinie”). Do tego głośna muzyka z jakiegoś kanału muzycznej TV i pląsający pomiędzy stolikami wąsaty pan kelner. Po sali (oraz zapleczu!) biega również sporych rozmiarów pies. Niby bałagan i chaos, ale wszyscy uśmiechnięci i jest jakoś tak… fajnie.

Zamawiamy po piwie, co jak się okazuje jest uruchomieniem „wielkiej dolewki”. Kelner nie pyta nas czy chcemy kolejne, tylko tanecznym krokiem przynosi kolejne, gdy zauważy, ze zbliżamy się do końca poprzedniego. Domyślnym wyborem jest miejscowa dwunastka – i jest to dobry wybór. I tak leci piwo za piwem. Kelner od czasu do czasu przysiada się do lokalnych gości, przepija z nimi po kieliszku absyntu i dalej wraca do pilnowania dolewki. Co raz ktoś zamawia smażony ser z frytkami – my również decydujemy się na te opcję. Jest ok. „Wyłączenie” dolewki należy wyraźnie zasugerować jakieś 2 kolejki przed końcem – warto to mieć na uwadze, aby nie zakończyć wieczoru pod stołem. Nam się udaje skończyć w porę i dobrych nastrojach, choć nieco chwiejnym krokiem wracamy do hotelu. zdecydowanie nie była to nasza ostatnia wizyta w tym miejscu!

W niedzielę wybieramy się na spacer wzdłuż linii tramwajowej nr 3, która jeździ pod bramę libereckiego zoo. Sporym zaskoczeniem jest dla nas jak ładny jest Liberec. szczególnie dobre wrażenie robi na nas okolica Łaźni cesarza Franciszka Józefa oraz muzeum Północnoczeskiego. Piękne gmachy!

Okolicy ogrodu zoologicznego również niczego nie brakuje. Dodatkowo w listopadowa niedziele panuje tam wręcz idylliczny spokój. Spacerujemy po okolicy przez jakiś czas po czym przenosimy się na droga stronę miasta w okolice dworców: kolejowego i autobusowego. Oprócz zapoznania się z ofertą miejscowych przewoźników naszą uwagę przykuwają plakaty wyborcze. Wykonane chyba na większym luzie niż u nas. To takie czeskie :)

Po obiedzie ruszamy w podróż powrotną do Wrocławia. Liberec okazał się niezwykle sympatycznym miastem, atrakcyjnym nawet podczas listopadowej szarugi. Zdecydowanie chcemy go odwiedzić jeszcze nie jeden raz :)

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.