Mieliśmy założenie, że pojedziemy w góry w pierwszy śnieżny weekend nowego roku. No i całe szczęście nastąpiło to bardzo szybko. W drugim tygodniu stycznia zaczął solidnie sypać śnieg, tak że już w drugi weekend stycznia było go wystarczająco dużo, aby nasz warunek został spełniony. Wybraliśmy Beskid Śląski, bo i sentyment mamy do tych gór i pensjonat sprawdzony i góry niezbyt wymagające.
piątek, 11 stycznia
Jako, że nasza wspaniała komunikacja kolejowo-autobusowa nie umożliwia przedostania się po pracy w piątek z Warszawy do Wisły, jedziemy z noclegiem w Katowicach. Z Warszawy ruszamy po 18, więc w Katowicach jesteśmy bardzo późno.
sobota, 12 stycznia
Wczesna, a nawet bardzo wczesna pobudka, bo już o 6 rano mamy pociąg do Wisły. Pociąg odjeżdża planowo(!), więc już po 2 godzinach jesteśmy na miejscu. Zrzucamy bagaże w pensjonacie i idziemy w góry. Ale najpierw trzeba zahaczyć jeszcze o wypożyczalnię sprzętu, ponieważ bez rakiet śnieżnych moglibyśmy gdzieś w połowie szlaku (a może i wcześniej) polec. Plan na dziś to Orłowa i Równica. Wycieczkę zaczynamy z Ustronia Polany. Jak tylko zobaczyliśmy szlak już wiedzieliśmy, że to my jesteśmy tu dziś pierwszymi turystami. I to my będziemy torować sobie drogę. Śniegu po łydki, czas założyć rakiety.
Idziemy zielonym szlakiem w kierunku Orłowej. Śnieg nie sypie, temperatura nie jest za niska, więc idzie się bardzo dobrze, tylko słońca brakuje.
Idziemy polanami i lasami i dopiero niedaleko szczytu Orłowej spotykamy pierwszych turystów.
Dochodzimy do rozstaju z niebieskim szlakiem na Równicę. Podejmujemy decyzję, że nadrobimy drogi i podejdziemy jednak najpierw do schroniska, bo przydałoby się wrzucić coś ciepłego na ruszt. Niestety po męczącym podejściu do schroniska okazało się, że… schroniska nie ma, zostało zamknięte. Zniesmaczeni tym faktem i głodni schodzimy na Przełęcz Beskidek i posilamy się tym co mamy, czyli kanapkami, wafelkami, herbatą i wodą. No, nie jest źle, ale ciepła zupa by się przydała. Po krótkim popasie ruszamy dalej na Równicę. Idzie się coraz ciężej, szlak cały czas tak samo nieprzetarty.
Co jakiś czas pojawiają się ładne widoki. Ok. godz. 16 dochodzimy do Równicy. Wykończeni nie idziemy już na szczyt tylko prosto do schroniska. Suszymy się, jemy i już po zmroku schodzimy czerwonym szlakiem do Ustronia Polany.
niedziela, 13 stycznia
Plan na dzisiaj to Stożek i Soszów. Jedziemy autobusem na Przełęcz Kubalonka. Wysiadamy, rozglądamy się dookoła i… jest szlak! Wygląda malowniczo, ale nie napawa optymizmem. Rakiety od razu poszły w ruch. Ale ja nawet w rakietach miałam problem z torowaniem, więc przepuściłam Adama, który poradził sobie znacznie lepiej.
Idziemy łagodnie w górę, brodzimy w śniegu po kolana. Ale robiąc krok w bok można wpaść i po pas. Sceneria piękna. Brakuje tylko słońca, na które dziś chyba nie mamy co liczyć. Po jakiejś godzinie podejścia, już sporo zmęczeni obstawiamy, że jesteśmy już na Beskidzie, pierwszym szczycie, który mieliśmy mijać po drodze, gdzieś w 1/4 drogi na Stożek. Korzystając z dobrodziejstw takich jak GPS dowiadujemy się jednak ku naszemu rozczarowaniu, że do Beskidu to jeszcze daleka droga przed nami. Szacując średnia prędkość naszego marszu już teraz domyślamy się, że na Soszów będzie ciężko dzisiaj dotrzeć.
Wychodząc na polanę zmieniamy się na prowadzeniu i od teraz ja toruję. Pomimo, iż słońca nie ma, śnieg bardzo razi. Żałuję, że nie wzięłam okularów słonecznych. Dopiero przy skrzyżowaniu z niebieskim szlakiem z Wisły Łabajowa spotykamy pierwszych turystów. Idą z naprzeciwka, więc od teraz i my i oni będą mieć już łatwiej. Niestety od tego momentu zacznie się cięższa orka, bo będzie już znaczeni bardziej pod górkę. Zatrzymujemy się na krótkie drugie śniadanie i ruszamy dalej. Przy kolejnym rozejściu z niebieskim szlakiem przepuszczamy jeszcze trzech skitourowców. Niestety oni zostawiają po sobie tylko cienki przetarty ślad, w który nijak nie jesteśmy się w stanie zmieścić rakietami.
Brniemy w śniegu dalej aż na Kiczory.
Ten odcinek daje nam się we znaki najbardziej. Na Kiczorach marzymy już tylko o tym, żeby dojśc na Stożek.
Już wiemy, że dalsze plany nie zostaną dziś zrealizowane. Po 5 h marszu ostatkami sił dochodzimy do schroniska.
Siadamy i jemy. O jak dobrze. Jest i zupa pomidorowa i pierogi i gorąca czekolada. Mimo iż na szlakach pustki to z powodu pobliskiego wyciągu narciarskiego w schronisku jest dużo turystów. Jak się już siadło to już się wstać nie chce. Ale trzeba, jeśli nie chcemy wracać po ciemku. Po wyjściu z schroniska wita nas słońce i piękne widoki.
Choć na koniec dnia się rozpogodziło. Schodzimy zielonym, bardzo widokowym szlakiem do Wisły Łabajowa.
W rakietach schodzi się bardzo szybko, bo nie trzeba zwracać uwagi na to gdzie się nogi stawia. Tak więc już po 30 minutach jesteśmy na dole. Tutaj Adamowi udaje się złapać stopa (w sumie przypadkowo), co zaoszczędziło nam żmudnej wędrówki kilka kilometrów asfaltem do Wisły Głębiec.
Wieczór spędzamy w aqua parku wygrzewając zmęczone mięśnie.
poniedziałek, 14 stycznia
Na dziś również były ambitne plany. Jednak wczorajsze zmęczenie pomimo godzinnego wygrzewania i masowania w jacuzzi daje znać o sobie, więc opuszczamy kwaterę dopiero po g. 10. Nie liczyłby się nasz wyjazd, gdybyśmy nie odwiedzili oczywiście naszej ulubionej naleśnikarni w Ustroniu. Tak więc zjadamy tam obiad, wsiadamy do pociągu i wracamy do szarej rzeczywistości.
Okazuje się, że takie góry jak Beskidy, które latem nadają się na lekkie, niezbyt wymagające spacerki, zimą gdy spadnie śnieg mogą dać nieźle popalić. Warunki turystyczne zmieniają się na tyle, że można zrobić konkretną męczącą wyprawę.