Korzystając z przedłużonego weekendu (Święto Trzech Króli wypadło w piątek :-)), mimo mroźnej aury, ruszamy w Beskidy. Tym razem jako punkt wypadowy przyjmujemy Cieszyn, z którego można zarówno dojechać na górskie szlaki, jak i sprawnie dostać się do naszego ulubionego mini-browaru Koníček znajdującego się w czeskich Vojkovicach nieopodal Frydka-Mistka.
W piątek, mimo temperatury wynoszącej kilkanaście stopni poniżej zera oraz ponurej pogody jedziemy do Wisły Jawornik. Stamtąd niespiesznie wdrapujemy się w kierunku schroniska na Soszowie. Ze względu na pogodę wcale lekko nie jest…
Po krótkim odpoczynku w schronisku idziemy dalej w kierunku Stożka, ale nasz spacer kończymy w rejonie Cieślara. Jest naprawdę zimno, widoki również są słabe, a powrót kusi pyszną czosnkową i piwkiem w Konicku. Długo się nie zastanawiamy…

Kolejnego dnia pogoda się… hmm.. poprawia? Jest piękne bezchmurnie niebo, ale temperatura spadła poniżej -20 stopni Celsjusza. Co niestety odbija się na naszym samochodzie – dłuugo walczymy aby odpalić, ale ostatecznie się udaje. Postanawiamy wybrać się do wioski Oščadnica leżącej na Słowacji u podnóża Wielkiej Raczy. Czytaliśmy, że jest tam kompleks narciarski, m.in. z kolejkami linowymi – mamy nadzieję, ze korzystając z takowych wyjedziemy gdzieś „na górę” i pooglądamy piękne zimowe widoki. Droga zajmuje nam sporo czasu, dodatkowo bliski Oščadnicy drogi robią się białe i coraz bardziej strome. Nie dojeżdżamy do naszego celu (kolejki Laliky) – obawiamy się, że bez łańcuchów byłoby to nierozważne. Cofamy się w kierunku kolejki Dedovka. Zostawiamy auto na parkingu w połowie drogi prowadzącej do dolnej stacji kolejki i w dalsza drogę jedziemy Skibusem. Niestety przy kasach kolejny dramat – nie mam portfela. Przepadły dokumenty i pieniądze. Cóż, decydujemy się na przymusowy odwrót… Na szczęście zguba znajduje się w samochodzie, wypadła z kieszeni i wpadła pod fotel. Znów wracamy pod dolna stacje kolei linowej, tym razem kupujemy bilety i wjeżdżamy na górę. Niestety jest już na tyle późno, że mamy tylko kilkadziesiąt minut na górze – robimy krótki rekonesans i złorzeczymy na własną niezaradność, bo wydaje nam się, że mimo mrozu wejście na Wielką Raczę było w zasięgu…

Ostatni dzień miał być dniem spokojnym. Planowaliśmy pokręcić się po okolicy i przeznaczyć jego połowę na powrót do Warszawy. A tymczasem…
W nocy temperatura spadła do prawie -30 stopni Celsjusza. O uruchomieniu samochodu mogliśmy zapomnieć. Na szczęście mamy wykupione assistance, więc pomoc drogowa sobie z tym poradziła (a przez chwile groziła nam laweta do domu… :( ). Mimo arktycznej temperatury pogoda była nadal piękna więc w naszych głowach wykiełkował szalony plan: rozgrzejemy porządnie auto, pojedziemy znów do Oscadnicy, zostawimy auto w słońcu i spróbujemy zaatakować Raczę. Jak się uda to będzie pięknie. Jak nie, to cóż… Żyje się tylko raz… Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. Zostawiamy auto na dużym parkingu ok. 1,5km od kolejki Laliky, wjeżdżamy na grań i idziemy w stronę szczytu Wielkiej Raczy. Podejście zajmuje nam ok. godziny, jest bardzo zimno, ale widoki są nie-sa-mo-wi-te. Po stokroć warto było…

Napawamy się cudownymi widokami, ale w końcu nadchodzi czas powrotu. Z dusza na ramieniu wracamy do samochodu. Na szczęście zapala. Przed nami długa droga przez zasmogowane miasta i miasteczka…