[27-28.06.2015] Rowerem po Lubelszczyźnie

Nasz namiot od czasów zeszłorocznej wyprawy wzdłuż Dunaju leży schowany głęboko w szafie. Najwyższy czas go przewietrzyć! Korzystając z wolnego weekendu i stosunkowo dobrych prognoz pogody postanawiamy wyruszyć na małą wycieczkę rowerowo-namiotową. Studiujemy jakiś czas mapę w celu ustalenia kierunku, pojawia się kilka propozycji, jednak wychodzi na to, że jeśli zamierzamy jechać pociągiem, nie mamy wielkiego wyboru. PKP nie jest przyjaźnie nastawione do rowerzystów, a ponieważ jest to pierwszy weekend wakacji należy się spodziewać dodatkowo nadkompletu pasażerów. Tym sposobem postanawiamy się wydostać z Warszawy pociągiem podmiejskim jak najdalej się da. Do takiego pociągu raczej zawsze się człowiek wciśnie, a i turystów nie powinno być wiele. Drugą kwestią jest znalezienie jakiegoś kempingu/pola namiotowego w ładnych okolicznościach przyrody. Wybieramy kierunek – Lubelszczyzna.

sobota, 27 czerwca

Rano ruszamy na Dworzec Wschodni, gdzie łapiemy pociąg do Dęblina i jedziemy aż do samego końca. Mimo iż na peronie czeka sporo rowerzystów, podróż mija w komfortowych warunkach (jak na Koleje Mazowieckie).

Wysiadamy z pociągu, robimy jeszcze jakieś ostatnie zakupy i ruszamy do Kazimierza nad Wisłą, gdzie znaleźliśmy całkiem przyjemne pole namiotowe. Niestety jak tylko opuściliśmy pociąg zaczynają nas gonić burzowe chmury.

Przejeżdżamy mostem na drugą stronę Wisły i praktycznie cały czas wzdłuż wału jedziemy do Kazimierza. Droga bardzo elegancka, bo praktycznie cały czas asfalt, a samochody pojawiają się bardzo sporadycznie. Niestety szybko łapie nas deszcz i musimy wyciągać kurtki. I tak już będzie do końca dnia – czasem słońce, czasem deszcz. Jest dość krajobrazowo, jednak zdecydowanie płasko, co akurat w przypadku podróżowania z sakwami zdecydowanie ułatwia pedałowanie.

W Puławach ponownie przekraczamy Wisłę i tym razem wschodnim brzegiem dojeżdżamy aż do samego Kazimierza. Okazuje się, że odbywa się tu właśnie Ogólnopolski Festiwal Kapeli i Śpiewaków Ludowych, co powoduje niesamowity klimat w tym miasteczku. Kręcimy się po rynku, zjadamy lody i przysłuchujemy się występującym. Jedziemy jeszcze do słynnego wąwozu „Korzeniowy Dół”, którego przy poprzedniej naszej wizycie w Kazimierzu nie udało nam się odwiedzić. Ponieważ ruch rowerowy jest tu zabroniony, robimy sobie przerwę od siodełka.

Następnie jedziemy już prosto na kemping, który znajduje się w przystani jachtowej nad samą Wisłą. Samo miejsce jest bardzo ładne, ale standard polskich kempingów w porównaniu do niemieckich czy austriackich to niebo a ziemia. Może kiedyś dorównamy do tego poziomu. Również kultura ludzi kempingujących jest diametralnie różna w tych krajach. Niestety jesteśmy zmuszeni słuchać przez cały wieczór disco polo, które dobiega z jednej z przyczep. Najwidoczniej jej właściciel był przekonany, że przecież wszyscy na polu namiotowym będą się dzięki niemu fantastycznie bawić… No cóż… Oglądamy klimatyczny zachód słońca i idziemy spać.

niedziela, 28 czerwca

Ta noc była testem dla mojego nowego śpiwora.Podczas zeszłorocznych wakacji niestety marzłam okrutnie. Okazało się, że śpiwór na +15, przyda mi się chyba jedynie w krajach południowych. Nowy śpiwór (znacznie cieplejszy) test termiczny przeszedł bardzo dobrze.

Rano budzi nas słońce, dzięki któremu nasz namiot bardzo szybko schnie i możemy się sprawnie zebrać w drogę. Dziś nasza trasa będzie w całości prowadziła szlakiem rowerowym do Lublina. Od samego rana jest już ciężko. Ponieważ nie dość, że szlak poprowadzony jest drogą szutrową to jeszcze zaczynają się spore podjazdy, a na rowerze obciążonym sakwami nie jest łatwo. Za to towarzyszą nam piękne widoki.

Dojeżdżamy do Nałęczowa, gdzie w parku zdrojowym robimy sobie krótki odpoczynek i jedziemy dalej. W okolicach Wojciechowa trochę zaczynamy błądzić, z daleka słyszymy pomruki burzy, a mnie zaczyna dopadać kryzys. Coś czuję, że nie dojadę do Lublina. Zaczynam marudzić, że musimy skończyć wycieczkę wcześniej. Resztką siły dojeżdżam do Miłocina. Tutaj szlak przecina linię kolejową do Lubina i szczęśliwie znajduje się tu przystanek kolejowy. Postanawiam tutaj poczekać na najbliższy pociąg do Warszawy. I wtedy z kolei zaczyna marudzić Adam, że pociąg dopiero za godzinę, że za ten czas to już w Lublinie będziemy, że nie będzie tu jak wsiąść do pociągu z rowerami i biletów kupić itd. Po słuchaniu tych wywodów przez około pół godziny, zjedzeniu batona i wypiciu butelki wody postanawiam jednak zakończyć wycieczkę zgodnie z pierwotnym planem. Odzyskuję powoli siły i po około 1,5h jesteśmy na dworcu kolejowym w Lublinie. Tu szczęśliwie okazuje się, że pociąg do Warszawy odjeżdża za 10 minut, więc kupujemy bilety, wsiadamy do pociągu i wracamy.

Muszę przyznać, że była to jedna z lepszych wycieczek rowerowych. Łącznie wyszło nam około 150 km.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.